Pojechałam pociągiem do miasta, gdzie umówiłam się z Sid.
Sid się spóźniała, więc poszłam na ukochaną kawkę do Sturbacks’a , tym razem dyniową Postanowiłam przejść się kawałek dalej i już fajny dzień się zaczął. Była to dzielnica biznesowa i akurat pora lunchu, wiec jest to jeden z niewielu momentów, w którym można zobaczyć tylu fajnie ubranych eleganckich mężczyzn:)
Szłam więc przed siebie, jakiś Pan grał na akordeonie, ja robiłam zdjęcia, słońce świeciło (ewenement w SF, muszę przyznać że tym razem nawet to miasto mnie przyjęło iście po królewsku).
Sid dojechała i stwierdziłyśmy, że idziemy w stronę Union Square. Totalny luz, zero gonitwy. A to sobie do sklepu weszłyśmy, a to pomilczałyśmy, fajnie.
Uwielbiam Union Square: otoczony ekskluzywnymi budynkami, hotelami i sklepami, z jednej strony Cable Car, z drugiej Saks Fifth Avenue, palmy i ludzie biznesu wygrzewający się w porze lunchu na schodach niczym jaszczurki na skałach:)
My oczywiście też przycupnęłyśmy na schodach. I tak sobie siedziałyśmy, gadałyśmy, milczałyśmy….było fantastycznie. Nic więcej nie potrzebowałam jak spokoju i słońca.
Zgadałyśmy się z Sid, że mimo iż ja spędziłam tu 6 miesięcy, a Sid była tu kilka razy, obydwie nigdy nie jechałyśmy Cable Car, zabytkowym „tramwajem” napędzanym siłą ludzkich rąk. W tej chwili funkcjonują już tylko 2 linie, kiedyś był to jedyny środek transportu w mieście, jednak po trzęsieniach ziemii ostały się tylko te i są główną atrakcją turystyczną. Słyną z tego, że ludzie łapią się czego się da i tak wisząc na jednej nodze jadą stromymi ulicami SF.
Wsiadłyśmy zatem. Wagonik nie był jeszcze załadowany. Panu od razu przypadłyśmy do gustu i dostałam miejscówkę na schodku na samym przedzie wagonika.
Muszę przyznać że wrażenie niesamowite, trzymając się jedną ręką rurki, jechałam z górki na pazurki. Wagonik z wielkim wysiłkiem „wspinał” się pod górę, wszystko trzeszczało, żeby zaraz potem stoczyć się ze szczytu tejże górki. Widok taki jest nie do opisania. Pan siłą własnych rąk hamuje wagonik, żeby z całym pędem nie zjechał z górki. Przy tym wszystkim cały czas żartuje i rozmawia z turystami. Ostatni odcinek doprowadził mnie do łez. Jechaliśmy prosto na zatokę i Alcatraz. Widok był niesamowity. Wrażenie również. Byłam szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa…
Poszłyśmy na spacer na molo, a później na Ghirardelli Square, gdzie kiedyś pracowałam. Niestety nie było już tego miejsca. Jak się później okazało, było tylko że przeniesione w inne miejsce!
Po południu miałyśmy odebrać Mro z pracy. Pojechałyśmy więc do niej, zjadłyśmy mały obiad popijając piwkiem i wprowadzając się w jeszcze fajniejszy nastrój. Niestety Mro miała muchy w nosie i była obrażona na cały świat, więc nie chciała się z nami wybrać na dalsze drinkowanie.
Trudno…
My natomiast postanowiłyśmy pojechać na klify popatrzeć na zachód słońca. Po drodze zadzwoniłam do starego kumpla, wyraził szczerą chęć spotkania, był z nami za 10 minut i już miałyśmy transport na klify:))))))Dziękujemy ci Szymciu:)oczywiście cudownie było się z Tobą spotkać, szkoda że tak krótko.
Dzień zakończyłyśmy w sportowym barze przy stadionie Giants’ow. Wypiłyśmy piwko, zjadłyśmy moje ukochane garlic fries i byłam gotowa na podróż do domu. W pociągu poczułam błogie spełnienie i szczęście…dzień zaliczam do jednych z najbardziej udanych w moim życiu:)))
Dobranoc